środa, 7 czerwca 2017

Rozdział 3

            Byłam w całkowitym szoku. Ja i bycie czarownicą? Ona sobie chyba jakieś żarty stroi, to nie jest możliwe. Ja nie mam tego genu. Nawet jeśli bardzo bym tego chciała, to nie mogę go mieć. Moja siostra odziedziczyła wszystko. Całą magię posiada ona. Nie ja!
            Miałam mętlik w głowie. Musiałam to wszystko przemyśleć. Przez ostatnie dwa dni za dużo się działo. Śmierć mamy, porwanie, ucieczka z zamku, kamienny krąg, wampiry, ugryzienie, ta cała sytuacja z pogodą, unoszeniem się w powietrzu, lewitowaniem, czy cholera wie czym jeszcze. Tego było za dużo. Zaczynałam się w tym wszystkim gubić.
            Weszłam do łazienki i spojrzałam na swoje odbicie w dużym lustrze. Wyglądałam tragicznie. Ubrania, które miałam na sobie jeszcze w Londynie były podarte, ubrudzone błotem i krwią… Moją krwią… Odgarnęłam potargane włosy, w których było pełno liści oraz gałęzi. Moim oczom ukazały się dwa maleńkie ślady po kłach. Nie sączyła się z nich krew, były to naprawdę maleńkie otworki, w którymi wbił się James w moją tętnicę. Na samo wspomnienie tego wydarzenia zadrżałam, było to nieprzyjemne wspomnienie, o którym chciałam jak najszybciej zapomnieć.
            Zrzuciłam z siebie śmierdzące ubrania. Nalałam wody do wanny dodając różnych płynów, które ciotka zostawiła na szafce tuż obok i zanurzyłam się w przyjemnie gorącej cieczy. Dopiero po chwili poczułam ogarniające mnie zmęczenie. Wszystkie mięśnie
miałam napięte przez stres, którego doznałam. Chciałam spać, byłam tym wszystkim wykończona. Chciało mi się spać i płakać, i nie wiem co jeszcze jednocześnie. Chciałam wrócić do swojego dawnego, może i trochę nudnego życia. Kochałam je. Było bardzo spokojne. Nawet mogłabym dalej pracować w tej obskurnej knajpie Philipsa.
            Spędziłam w wannie bardzo dużo czasu, uroniłam w tym czasie kilka łez. Woda stała się całkowicie zimna. A gdy do drzwi zaczęła dobijać się zmartwiona ciotka postanowiłam zakończyć użalanie się nad swoim życiem i w końcu wyjść z łazienki i stawić czoła temu, co przygotował dla mnie los.
            Wróciłam do salonu. Był on dość dziwny i w życiu nie spodziewałabym się, że może należeć do mojej ciotki. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie znałam Stelli Warren. Okazała się zupełnie inną osobą.
– Jesteś może głodna? – spytała rudowłosa. – Głupie pytanie… Przepraszam.
            Zniknęła na chwilę i wróciła z talerzem pełnym kanapek oraz kubkiem ciepłej herbaty.
– Wyjaśni mi ciocia w końcu o co w tym wszystkim chodzi, ja się boję, nie mam pojęcia co się dzieje – westchnęłam.
– Po pierwsze nie ciocia, tylko Stella. Mów mi po imieniu – uśmiechnęła się nieznacznie. – Ja wiem, że wszystko co za chwilę usłyszysz będzie dla ciebie ogromnym szokiem i zrozumiem, jeśli będziesz zła. Obiecaj mi tylko, że nie uciekniesz. Jesteś teraz w dużym niebezpieczeństwie, a to mieszkanie obecnie jest najbezpieczniejszym miejsce, dla ciebie. Zrozumiano? – Przerwała, abym potwierdziła.
– Chcę znać prawdę.
– Dobrze – rozpoczęła. – Wiem również, że całą wiedzę dotyczącą tego wszystkiego posiada twoja siostra. Nikt nie zadał sobie trudu, aby ciebie też uświadomić. No cóż, będziemy musiały to nadrobić. Mam chociaż nadzieję, że masz jakiekolwiek pojęcie o tym, że ród Blush należy do jednych z najpotężniejszych rodów czarownic. Czarownicami zazwyczaj w tej rodzinie są kobiety. Gen dziedziczony jest co drugie lub trzecie pokolenie. Co pewnie zdążyłaś sama zauważyć – wtrąciła. – Muszę przyznać, że z siostrą jesteście dość wyjątkowym przypadkiem. Do tej pory, gdy rodziły się bliźniaczki obie posiadały moc od samego początku… Ale czemu tu się dziwić, skoro dwa najpotężniejsze rody czarodziejskie połączyły się dzięki twoim rodzicom. Jako że Blushowie stoją w hierarchii wyżej niż Warrenowie twój ojciec przejął nazwisko twojej matki, ale to nie ma większego znaczenia w tym momencie – przerwała na moment, zastanawiała się nad dalszymi słowami. – Warrenowie są o wiele potężniejsi jeśli chodzi o moc, jeśli chodzi o liczebność jest nas dużo mniej. Gen w naszej rodzinie jest dużo rzadszy. Aż dziwne jest to, że ja i Harry, to znaczy twój ojciec ją posiadamy. Nie normalne jest też to, że tak późno moc ci się objawiła, chociaż to chyba złe słowo. Jestem, przerażona tym, że niczego nie umiesz…
– To mnie naucz – przerwałam jej.
– Będzie to ciężka praca. Jesteś dużo bardziej potężna niż ja. Naprawdę dużo pracy przed nami. Zaczniemy od jutra, od najprostszych rzeczy dobrze? Może zapalanie świec i przerzucanie stron w książkach – zaczęła pomału układać plan. – Mogą nawet być momenty, że będziesz chciała to wszystko rzucić, ale nie będziesz mogła. Od tego nie da się uciec Zo.
            Uwielbiałam, jak skracała moje imię, tylko ona zwracała się od zawsze do mnie w ten sposób. Ja byłam Zo, a moja siostra Liv, chociaż to zdrobnienie nie do końca pasowało do jej imienia.
– Już nie ,ma od tego odwrotu, przykro mi słoneczko. Naprawdę panując nad swoją magią jesteś dużo bardziej bezpieczna. My wszyscy jesteśmy…
– Ciociu… To znaczy Stello – poprawiłam się. – To, co działo się przy tym kamiennym kręgu miało coś wspólnego z tym, że nad tym wszystkim nie panuję?
– Niestety tak drogie dziecko, a top tylko mała cząstka tego, co mogłabyś zrobić – westchnęła. – Potrafisz wywołać burzę z piorunami. Żadna czarownica mojego pokroju nie potrafi tego uczynić.
– Wiesz co tam się wydarzyło? – Spytałam. – Przecież zostałam ugryziona. Czuję się po tym wszystkim względnie normalnie.
– Ach! Ten chłopak nie zdążył zatopić całkowicie kłów w twojej pięknej szyjce, gdybym w porę nie pojawiła się w zasięgu wydarzeń nie siedziałabyś tu teraz ze mną. Dobra, koniec na dziś – spojrzała na malutki zegar stojący na półce. – Jest już późno, a ty wiele przeszłaś musisz być strasznie zmęczona. Jutro też jest dzień – powiedziała wstając z kanapy. – Przygotowałam dla ciebie pokój.
            Wstałam i podążyłam za nią do wspomnianego pomieszczenia. Był to niewielki pokoik. Znajdowało się w nim łóżko, szafa, a także pełno regałów na książki. Tak jak w salonie sięgały one aż do sufitu. Byłam ciekawa w ilu pomieszczeniach jeszcze ta kobieta skrywa księgi zaklęć i inne takie.
            Ciotka zostawiła mnie samą, przebrałam się szybko w jej dresy i za dużą koszulkę, które od tej pory miały stać się moją piżamą i wskoczyłam pod zimną kołdrę. Mimo ogarniającego mnie zmęczenie nie mogłam zmrużyć oka. Za wiele się wydarzyło, zbyt wiele przeszłam w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Nie byłam na to wszystko gotowa.

            Ale czy na takie wydarzenia można być przygotowanym? Nie wydaje mi się. Zastanawiało mnie również czy te potwory mnie odnajdą. 
~~~~
Wyrobiłam się! Już myślałam, że nie zdążę. Planuję, aby rozdziały pojawiały się raz w tygodniu w środy. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować mój plan. 
Zachęcam bardzo serdecznie do komentowania i mam nadzieję, że podoba się wam chociaż minimalnie to co tworzę ;) 

środa, 31 maja 2017

Rozdział 2

            Przeraźliwy ból wstrząsnął moim ciałem. Czułam, jakby całe płonęło, było rozrywane na strzępy. Rozpadało się. Ból trawił po kolei moje narządy. Nie miałam pojęcia, co się z nim działo. Miałam wrażenie, że jestem zawieszona pomiędzy dwoma światami i z żadnego nie mogę zrezygnować. Ciągnęło mnie ku czemuś mrocznemu, niebezpiecznemu.
            Bałam się tego. Byłam tym przerażona. Próbowałam otworzyć bez skutecznie oczy. Chciałam krzyczeć, błagać o pomoc. Wręcz marzyłam, żeby ktoś wyciągnął mnie z tego piekła. Ugasił ten wewnętrzny pożar. Nagle wszystko ustało. Skończyło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
            Cisza.
            I nagle moim ciałem wstrząsnęła kolejna fala bólu. Jakaś potężna siła łamała mi kości.
            Z moich ust wydobył się przeraźliwy wrzask. Czułam, jakbym umierała, traciła coś bezpowrotnie. Miałam dziwne poczucie, że tym czymś jest moje życie, moje człowieczeństwo.
            Chyba zaczęłam wracać duchem do rzeczywistości. Czułam jakby moje ciało było w stanie nieważkości. I chyba faktycznie było. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy moje plecy zderzyły się z kamieniem.
            Nie miałam pojęcia ile czasu to wszystko trwało. Mogły to być minuty, godziny, a nawet dni. Niebo zakrywały ciemne, złowrogie chmury. Nie zostały stworzone przez naturę. Było to coś złowrogiego, biła od tego ‘’zła’’ moc.
            Niebem w kolorze bardzo zbliżonym do czarnego wstrząsały ogromne błyskawice rozświetlające całą okolicę. Drzewa łamały się pod naporem silnego wiatru.
            Uniosłam się ostrożnie, nie zważając na ból głowy. Obok mnie, twarzą do ziemi leżał nieprzytomny James. Nieopodal dostrzegłam Rayana.
            Czy ja ich zabiłam? O matko.
-Nie, nie zabiłaś ich - usłyszałam kobiecy głos.- Są tylko trochę odurzeni, nic im nie będzie.
            Głos wydał mi się dziwnie znajomy. Poderwałam się gwałtownie, co tylko spowodowało, że wszystko zakręciło się jak na karuzeli. Gdy już opanowałam chwilowe zamroczenie zaczęłam się gorączkowo rozglądać za właścicielką głosu. Byłam pewna, że już kiedyś go słyszałam, tylko nie mogłam sobie przypomnieć, kto to był.
            Olśniło mnie.
- Ciociu Stello! - zawołałam.
            Słyszałam ten głos nie raz jako dziecko, jak mogłam nie pamiętać własnej ciotki? Może i widywała ją ostatni raz dwa lata temu, ale to nie miało znaczenia w tym momencie. Pojawił się ktoś kogo znałam, ktoś, kto mógł mi pomóc.
            Nikt mi nie odpowiedział, stałam wśród szalejącego żywiołu kompletnie nie mając pojęcia, co się przed chwilą wydarzyło. Chciałam, żeby ktoś mi wytłumaczył co się tutaj dzieje. Czułam się zagubiona w tym wszystkim. Od wczorajszego popołudnia za dużo się wydarzyło.
            Zza kamienia wyłoniła się postać rudej, około czterdziestoletniej kobiety – mojej ciotki. Wyglądała zupełniej inaczej, niżeli normalnie. Miała na sobie motocyklową skórę i mocny makijaż, który podkreślał jej wyjątkową urodę. Dodatkowo zmieniła kolor włosów. Byłam zaskoczona takim wydaniem własnej ciotki. Na rodzinne spotkania zawsze zakładała długie spódnice do ziemi w przeróżnych kolorach z mniej lub bardziej zwariowanym wzorem.
-  Zoe, dawno cię nie widziałam, wyrosłaś, wydoroślałaś - posłała do mnie szczery uśmiech.
            Ciotka Stella jest siostrą mojego taty. Była jego siostrą… Oboje bardzo się od siebie różnili, nie tylko wyglądałem. Mieli zupełnie inne charaktery, przez co często między nimi dochodziło do wielu sprzeczek i nieporozumień. Być może dlatego nie widziałam rudowłosej przez tyle czasu. Mogło mieć też coś wspólnego z tym, że moja matka jej nie znosiła z jakiś nie wiadomych powodów.
            Kobieta zbliżyła się do mnie parę kroków. Jakiś wewnętrzny głos kazał mi się cofnąć. To nie normalne, żeby bać się własnej ciotki.
- Nic ci nie zrobię kruszyno, chcę ci pomóc, nie bój się mnie – kobieta wyciągnęła do mnie rękę. – Jestem mniej groźna, niż ta dwójka – zapewniła wskazując na nadal nieprzytomne wampiry.
            Zignorowałam dziwne uczucie rosnące w podbrzuszu i ruszyłam w stronę krewnej. Co prawda niepewność pozostała, ale czułam się pewniej mając świadomość, że może jest ktoś kto ma jakieś pojęcie o wydarzeniach sprzed chwili. Chciałam czuć, że mogę ufać własnej cioci. Jakby nie było była moją matką chrzestną.
- Spokojnie kwiatuszku, już dobrze, wszystko się jakoś ułoży, pomogę ci – wzięła mnie w swoje ramiona.
            Poczułam bijącą od niej siłę. Coś nadludzkiego . Jeszcze dwa dni temu nie czułam niczego takiego znajdując się w pobliżu istot, które nie koniecznie były ludźmi w stu procentach. A mogę zapewnić, że na swojej drodze spotkałam wiele takich osób. Chociażby moja siostra. W jej obecności bez przerwy powinnam czuć się nieswojo, tak, jak w tym momencie.
- Chodź kochanie, musimy jechać. Oni się niedługo ockną, a zapewniam cię, że nie poradzimy sobie same z dwoma rozwścieczonymi wampirami, nawet w zaistniałej sytuacji. A poza tym jesteś cała przemoczona i brudna, trzeba ci znaleźć jakieś suche ubrania i koniecznie nakarmić – trajkotała.
- Mama… - Wyszeptałam.
- Ja wszystko wiem, Zoe. Spokojnie skarbie, pomogę tobie. Ale musimy się najpierw stąd wydostać – podeszłyśmy do jej motocyklu, który stał zaparkowany na polnej dróżce, która prowadziła do kamiennego kręgu.
            Kobieta podała mi drugi kask, była przygotowana na to, że będzie wiozła pasażera. Wsiadłam na śmiercionośną maszynę tuż za plecami ciotki, przycisnęłam się mocno do jej pleców, gdy maszyna zawyła gotowa do jazdy. Widząc, że moi oprawcy zaczynają się poruszać cioteczka ruszyła z niemała szybkością w stronę szosy zostawiając kamienny krąg za naszymi plecami.
            W jakieś dwadzieścia minut dotarłyśmy pod starą, zniszczoną przez czas kamieniczkę. Domyśliłam się, że jest to mieszanie Stelli. Przyznam się, że nigdy nie byłam w mieszkaniu swojej matki chrzestnej. Mama tłumaczyła mi to tym, że siostra ojca często zmienia pracę, co za tym idzie miejsce zamieszkania. Obie kobiety żywiły do siebie niechęć, co tylko potęgowało brak chęci do spotkań.
            Podążałam nieśmiało do mieszkania rudowłosej. Otworzyła przede mną drzwi od swojego domu. Gdy obie znalazłyśmy się w ciasnym, ciemnym korytarzyku, czterdziestolatka zamknęła na kilka spustów drzwi. Zaprowadziła mnie do malutkiego salonu z przylegającą do niego kuchnią.
            Gdy zniknęła w jakimś innym pomieszczeniu zaczęłam się rozglądać. Salonik sprawiał wrażenie ciasnego, przez regały z książkami, które sięgały aż do sufitu. Pod oknem stała czarna, skórzana kanapa. Natomiast parapet, stolik kawowy oraz stół zajmowały świece oraz jakieś dokumenty w różnych językach. Jak się dobrze skupiłam i przyjrzałam zaczęłam rozróżniać pojedyncze słowa.
- Proszę, powinny pasować – wróciła z małą stertą ubrań. – Możesz się wykąpać, jeśli chcesz, jak wyjdziesz na korytarz, to po lewej stronie będzie łazienka. Zrobię ci coś do jedzenia, chyba dawno nie jadłaś.
- Czy może mi ciocia to wszystko wytłumaczyć? Ja tego wszystkiego nie rozumiem – jęknęłam.
- Dobrze – westchnęła. – Ale najpierw się przebierz, to że jesteś czarownicą nie znaczy, że nie zachorujesz.
           Zamurowało mnie. Ja i czarownica? Ona sobie chyba żartuje. To Olivii przypadł ten gen. To Olivia jest czarownicą, nie ja.
           Jestem Zoe Blush i właśnie dowiedziałam się, że jestem czarownicą. 
    ~~~~
Jeny, dawno mnie tutaj nie było, za co was z całego serca przepraszam, ale złożyło się na to kilka czynników. Matura, brak weny i popsuty komputer. W wyniku tego ostatniego straciłam to, co napisałam do tamtej pory i musiałam zaczynać wszystko od nowa. Mam nadzieję, że od teraz będę pojawiała się tutaj z nowym rozdziałem w miarę regularnie. Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodoba. Pisałam go trzy razy, a i tak nie jestem w 100% zadowolona. Dziękuję także wszystkim za komentarze, które do tej pory zostawiliście, biorę sobie wszystkie uwagi do serca i staram się poprawiać co nieco
. Nie przedłużając zachęcam was do komentowania. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tutaj zagląda!

niedziela, 30 października 2016

Rozdział 1

            Obudziłam się bólem głowy rozsadzającym mi czaszkę. Przed oczyma przebiegły mi wczorajsze wydarzenia i poczułam się jeszcze gorzej. Chyba właśnie zostałam sierotą. Na samo wspomnienie zrobiło mi się jeszcze bardziej  niedobrze. Tamci mężczyźni z tamtego domu, to musi być sen. Świat zawirował i opadłam z powrotem w nicość.
            Budziłam się i traciłam przytomność przynajmniej przez kilka godzin.  Wiem tylko, że ktoś mnie czymś przykrył.  Ocknęłam się całkowicie zesztywniała, zmarznięta z promieniującym bólem głowy, który tak mi dokuczał, tak że nie byłam w stanie racjonalnie myśleć.  Otworzyłam oczy i zostałam oślepiona przez promienie słoneczne przebijające zza nie do końca zasłoniętych wysokich okien.
-Któż to się w końcu ocknął? – Wesoła twarz bruneta przysłoniła mi trochę światło. 
Co za ulga!
- Już zaczynałem się martwić – kontynuował.- Cały dzień byłaś nieprzytomna…
-Boli mnie głowa, możesz się trochę przymknąć? – Każde wypowiadane przez niego słowo było dla mnie torturą, chociaż w innych okolicznościach pewnie zachwycałabym się nad jego głosem, niezwykle przyjemnym dla ucha. 
Niestety,  głowa ani na minutę nie przestawała pulsować, co utrudniało wszelką komunikację. Uchyliłam kolejny raz powieki i moim oczom ukazał się bardzo przystojny, młody mężczyzna z  kilkudniowym zarostem. Rozpoznałam w nim mojego wczorajszego adoratora z knajpki.
-Wedle życzenia panienko – ukłonił się wpół, jakby pochodził z innej epoki. Uśmiechnął się szeroko ukazując białe, równe zęby z ostro zakończonymi kłami.
O kurwa, on jest z innej epoki.
-Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – staram się zachować spokój.
Chociaż to trudne. Mam przed sobą drapieżnika, stworzoną do zabijania istotę. Cholera jasna, jak ja mam zachować spokój? Trzy głębsze wdechy Zoe. Spokojnie, poradzisz sobie. Olivia na pewno już cię szuka, ona wie co robić w takich sytuacjach.
- Rayan – podał mi rękę.
- Zoe- odwzajemniłam gest z pewnym wahaniem.
Jego skóra wcale nie była lodowato zimna tak, jak sobie wyobrażałam. Wręcz przeciwnie, była przyjemnie ciepła. Spojrzałam w niezwykle piękne, zielone oczy. Wcale nie były czerwone. Moje wyobrażenie o tych istotach legło w gruzach. Jeszcze kilkanaście godzin temu myślałam, że one nie istnieją.
Tylko czarownica uczyła się o tak zwanym ‘’innym świecie’’. Zwykły śmiertelnik, jakim niewątpliwie jestem nie miał dostępu do tego typu informacji. Kilkanaście razy bezskutecznie próbowałam czytać notatki Olivii, były to odręczne zapiski w łacinie i  starofrancuskim, któych do końca nie rozumiałam.
-Dobrze się czujesz? No prócz bólu głowy – przerwał moje rozmyślania zatroskany.
-Tak, chyba tak. Możesz mi powiedzieć gdzie jestem?
-Zimowa rezydencja państwa Lautier, dwanaście kilometrów od Salisbury.
Dobra, nie jest źle Zoe. Przynajmniej wiesz, gdzie jesteś. No prawie. Może cię wypuszczą.
- Rayan, nie spoufalaj się z ofiarą.- Do pokoju wszedł drugi chłopak.
Ledwo obrzucił mnie spojrzeniem, ale i tak miałam ochotę zapaść się pod ziemię, albo schować w najgłębszej jaskini świata, cokolwiek byle tylko uniknąć tego wzroku Chciałabym  prostu zniknąć i najlepiej nigdy więcej się nie pojawiać.
-Nie bądź taki sztywny James - upomniał kolegę. -Przepraszam panienko za maniery kolegi, ma dzisiaj wyjątkowo zły humor. 
-Jak tam sobie chcesz – mruknął. – Jej losu nie zmienisz… Wiesz, że nie wyjdzie stąd żywa… Chyba, że jest czarownicą, wróżką lub innym cholerstwem.
-Nie, nie jestem – powiedziałam cicho.
Nie wspomniałam o siostrze. Co chyba było błędem, jednak z drugiej strony mogło ją to ochronić przed losem, który mnie prędzej czy późnej czeka. Niech chociaż jedna z nas żyje. I pomści drugą.
            Wściekłe spojrzenie Rayana jest chyba jeszcze gorsze niż Jamesa. Zdecydowanie. Oddychaj Zoe, oddychaj. Tylko się przesłyszałaś. Oni nie zrobią ci krzywdy. Spokojnie. James tylko żartował. Cholera to nic nie daje. A gdyby tak?  Właśnie wpadłam na genialny pomysł
-Mogłabym skorzystać z łazienki?
-Tak, jasne. James przyniesie ci jakieś czyste ubrania, a ja skoczę po jakieś tabletki przeciwbólowe. Łazienka jest zaraz za tymi drzwiami – wskazał na wielkie, mahoniowe drzwi.
-Po moim trupie, ty zajmuj się tą zdzirą – warknął drugi i trzasnął drzwiami opuszczając pomieszczenie. Zielonooki westchnął i wyszedł za nim.
            Dobra Zoe, teraz albo nigdy. To jest twoja jedyna szansa. Wstałam gwałtownie i nie zważając na to, że zakręciło mi się w głowie wstałam. Obok łóżka stały moje trampki. Szybko włożyłam je i skierowałam się do łazienki. Odkręciłam wodę pod prysznicem i szybko wyszłam z nadzieją, że okna nie są zamknięte. Na moje szczęcie drzwi balkonowe były uchylone. Nie przewidzieli tego, że może będę chciała uciec. W końcu jestem Blush my się tak łatwo nie poddajemy śmierci. Podobno…
            Gdy znalazłam się na zewnątrz zaczęłam się rozglądać za czymś, po czym mogłabym się spuścić na ziemię. Podeszłam do barierki i spojrzałam w dół.
-Cholera- syknęłam.
            Pokój, w którym spędziłam ostatnią noc znajdował się na drugim piętrze. Nie jest dobrze. Skok odpada, nie chcę się zabić tylko stąd uciec. Życie jest mi naprawdę miłe. Chociaż pewnie i tak mnie znajdą, przynajmniej wtedy będę miała poczucie, że spróbowałam, a nie poddałam się i czekałam na nieuniknione. Może uda mi się dotrzeć jakimś cudem do Londynu. Olivia mnie ochroni. Ukryje. Muszę w to wierzyć.
Niewiele myśląc chwyciłam się krzaku, który obrastał cały budynek lada chwila wróci Rayan. Zaczęłam niezwykle trudną wędrówkę w dół. Musiałam strasznie uważać, żeby chwytać się dobrej gałęzi, na tyle grubej, żeby nie pękła pod moim ciężarem. Gdy tylko znalazłam się na wysokości umożliwiającej bezpieczny skok i ciche lądowanie zeskoczyłam. Upadłam na kolana. Głęboko liczyłam na to, że się nie skaleczyłam. Zapach krwi na pewno pomógłby im mnie znaleźć. Puściłam się szybko biegiem w stronę lasu. I ukryłam się na chwilę za drzewem, żeby złapać oddech. Starałam się uspokoić po intensywnym wysiłku. To, że wydostałam się ze środka wcale nie oznacza, że jestem bezpieczna. Nie mogę ukryć się w lesie. To było  by za oczywiste. Natychmiast by mnie znaleźli.
Obrzuciłam wzrokiem otoczenie. Naprzeciwko mnie stał ogromny, stary pałac niczym wyjęty z bajki. Był naprawdę piękny. Aż zaczęłam żałować ucieczki, z chęcią obejrzałabym go całego…
Dobra Zoe, komu w drogę temu czas. Nie ma nad czym się zastanawiać.  Już pewnie się zorientowali , że cię nie ma. Zaczęłam przedzierać się przez zarośla. Raniąc przy tym dłonie i rozdzierając ubrania.
Jakiś czas późnej  wyczerpana padłam na ziemię pod jakimś kamieniem. Było mi przeraźliwie zimno. Zapadł zmrok i zaczął siąpić deszcz. Typowa angielska pogoda. Przypomniało mi się, jak mama zawsze toczyła ze mną bój o ciepłe ubrania albo o zabieranie ze sobą parasolki. Na samo wspomnienie mojej rodzicielki pociekły mi po policzkach łzy. Załkałam cicho upominając się zaraz, że muszę zachować ciszę i spokój. Niedaleko przebiegała ruchliwa droga. Odpocznę chwilę i złapię stopa.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam zmęczona płaczem. Obudziło mnie wołanie mojego imienia. Wcisnęłam się jeszcze bardziej w kamień.
-Zoeeee zdziro, jak cię znajdę to długo sobie nie pożyjesz – wołał ktoś w kim poznałam Jamesa. Tylko on się do mnie tak zwracał. –Wyjdź, a może będę mniej brutalny zadając ostateczny cios.
-Zoe, nie słuchaj go. Wyjdź proszę, zrób to dla mnie, nic ci nie grozi, obiecuję- wołał drugi.
-Nie baw się ze mną w kotka i myszkę…
            Wstałam niepewnie i wyprostowałam się. Zaraz i tak mnie wyczują. Dłuższe ukrywanie się nie ma sensu. Nawet jeśli bym chciała nie ucieknę im. Są ode mnie silniejsi, więksi i są wampirami. Jestem z góry na straconej pozycji.
-Tu jestem-wyszeptałam.
 Miałam pewność, że mnie usłyszą. Znajdowali się w odległości kilku metrów ode mnie.
-Tu jesteś… - Pierwszy dotarł do mnie James, przycisnął mnie do kamienia. Chwycił dłońmi moją szyję tak, że nie byłam w stanie złapać powietrza. Nachylił się nad nią, był naprawdę bardzo blisko zatopienia kłów w delikatnej szyi.

Wtedy stało się coś, czego nigdy w życiu się nie spodziewałam. Niebo przeszyła ogromna błyskawica rozświetlając okolicę. Wampir cofnął się gwałtownie, jakby sam dotyk mojej skóry go parzył. Poczułam ogromny przypływ mocy, sama nie wiem czego jeszcze. Moje wnętrze zapłonęło, jakby zamiast krwi płynął w moich żyłach czysty ogień. Chłopak doskoczył z wielkim trudem do mnie i zatopił ostre kły w mojej szyi. Świat po raz kolejny w ciągu ostatnich dwóch dni zawirował i upadłam uderzając głową o jeden z kamieni tworzący ogromny krąg.   

~~~~
Nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału. Miał być zdecydowanie dłuższy i miał się ukazać już w piątek, ale jak się śpi tyle co ja w ostatnim czasie to mózg i ciało odmawiają posłuszeństwa, a wczoraj się nie wyrobiłam. Dobra, koniec narzekania.

 Dziękuję wszystkim za tyle wejść. Sama się nie spodziewałam, że będzie tego aż tyle. Jednocześnie proszę was o komentarze. Nawet nie wiecie, jak bardzo zmotywował mnie ten jeden pod prologiem. 

Prawie bym zapomniała rozdział dedykowany Olci, która od piątku niecierpliwie czeka na następny i musi znosić te wszystkie spojlery, które niby przypadkiem codziennie ode mnie słyszy.



niedziela, 23 października 2016

Prolog

,,Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku." 
Janusz Leon Wiśniewski

Kolejny raz w tym tygodniu trzasnęłam drzwiami małego pokoju, który na dodatek dzieliłam z siostrą - bliźniaczką. Za żadne, ale to żadne skarby nie mogłam dogadać się z mamą. To chyba nic z dziwnego. Moja siostra jest wyjątkowa. Jest czarownicą. Mama jest z niej taka dumna… Moja zwyczajność ją denerwuje.
Olivia odziedziczyła ‘’dar’’ po prababce Madeline. Była dość niezwykłą osobą. Nie bez powodu krążą o niej różne plotki. Moja babcia uwielbiała o niej opowiadać. Nie była czarownicą, ani nikim w tym stylu, a i tak emanowała pewnego rodzaju magią. Kochała mnie taką, jaką jestem. Czyli dziwną. Wszyscy w mojej rodzinie są albo byli blondynami. Ja jestem inna. Jestem brunetką. Mam kilka tatuaży i kolczyk w nosie. Wszystko wbrew własnej rodzicielce. Jakość wykonania może i nie jest powalająca, ale czego można się spodziewać, jeśli robiło się takie rzeczy w jakiś szemranych salonach, w najgorszych dzielnicach Londynu. Nie pytali o wiek, nie chcieli żadnego dowodu, że mam już te osiemnaście lat. Teraz gdy już mam ten wymarzony wiek to żałuję niektórych. Chociaż pewnie nie powstrzymało by mnie nawet pisemne pozwolenie od rodziców. Podrobiłabym je. Nie ma problemu.
Wrzuciłam do swojej torebki telefon, portfel i słuchawki. Za pół godziny rozpoczyna się moja zmiana w barze. Nie miałam wyjścia musiałam iść do pracy. Jakoś musiałam zarobić na moje największe marzenie. Studia na ASP, a mama często potrafi znikać z jakimś swoim nowy, często dużo młodszym facetem. Często ich zmienia i często wraca z płaczem po kilkunastu dniach a nawet miesiącach. Z jej pracą bywa różnie. Raz jej się chciało raz nie. Zazwyczaj jej salonem zarządza jej przyjaciółka. Jej za bardzo to nie obchodziło. Kiedyś była inna. Kiedyś, jak tata jeszcze żył dbała o nas, o pracę, o dom. A później tata zmarł. Podobno utonął. Jakoś w to nie wierzę. Doskonale to potrafił. Czuł się jak ryba w wodzie.
Jak zwykle wpadłam do baru spóźniona. No nie moja wina, że najpierw ochlapał mnie samochód, a później uciekło metro. Zawsze się na nie spóźniam.
- Zoe! Znowu spóźniona! – szef wyłonił się zza rogu. –Żeby mi to było ostatni raz, bo inaczej sobie pogadamy – zmroził mnie spojrzeniem.
Ze starym Philipsem lepiej nie zadzierać. A każde jego słowo brać poważnie. Weszłam za nim na zaplecze, w między czasie wydobyłam z ciasnej kieszeni klucz od pracowniczej szafki. Wrzuciłam do  niej swoje rzeczy i wyciągnęłam okropny, ciemnozielony fartuszek, notes i długopis. Dzisiaj wypadała moja kolej na sali. Nie znoszę tego. Za barem jest lepiej. Zawsze pod koniec zmiany można wziąć jednego głębszego po kryjomu. Byle tylko Philips nie widział, nie jest to za trudne. Koło dwudziestej robi sobie drzemkę, na starej, zarwanej kanapie na tyłach. Mamy go z głowy przynajmniej do dwudziestej drugiej. A o dwudziestej drugiej kończy się moja zmiana. Idealnie!
-Zoe! Dalej ludzie czekają! – wściekła Mia niosła dwie porcje mega frytek zręcznie lawirując pomiędzy ciasno rozstawionymi stolikami.
Rzuciłam tylko jakieś przekleństwo pod nosem i podeszłam do dwójki chłopaków, którzy rozmawiali szeptem. Gdy tylko do nich podeszłam zakończyli swoją ożywioną rozmowę. Z daleka ktoś obserwujący mógłby pomyśleć, że się kłócą.
-Chcecie coś zamówić?- Przybrałam najlepszy uśmiech na jaki było mnie w tym momencie stać.
-Ja poproszę małe frytki i twój numer złotko – puścił do mnie oczko, co nie za dobrze mu wyszło.
-Bardzo mi przykro złotko –celowo użyłam tego samego słowa, którym się do mnie zwrócił.- Ale jedyne co ci mogę zaproponować to kubeł zimnej wody. Nie umawiam się z pierwszym, lepszym. Możesz jedynie pomarzyć o tym w snach, czy gdzie tam chcesz – bąknęłam pod nosem.
Byłam dobrze do tego przyzwyczajona. Nie raz dostawałam takie, jak i bardziej niemoralne propozycje od pijanych, obleśnych typów. Chociaż ten był całkiem niezły. Biło od niego jakąś niezwykle potężną mocą, czymś mroczny. Boże Zoe o czym ty myślisz?
-A dla ciebie? – zwróciłam się do drugiego.
-Nic-warknął. –Albo szklankę wody- wywróciłam oczami. Matko co za człowiek!
Po siedemnastej ruch zmalał prawie do zera. Tylko w rogu siedziała jakaś parka śliniąca się do siebie. Wybrali... no bardzo fajne miejsce na randkę. Bardzo atrakcyjne, nie ma co. To miejsce przypominało spelunę. Pożółkłe ściany od papierosowego dymu, zaplamione tłuszczem obrusy, sztuczne, zakurzone kwiatki i różne krzesła. Każde z innej parafii. Mnie odstraszał sam wygląd tego miejsca. Gdyby nie to, że tylko tutaj szukali aktualnie pracy moja noga nie przestąpiłaby progu tego lokalu.
Rozsiadłam się przy stoliku przy ścianie, przysunęłam sobie drugie krzesło, żeby położyć na nim nogi. Wysunęłam z kieszeni fartucha słuchawki i telefon z zamiarem chociaż chwilowego odcięcia się od rzeczywistości. Trzy nieodebrane telefony od Olivii. Czego chce? Ona nie dzwoni do mnie nigdy. O ile nie musi.
Jeden sygnał, drugi, trzeci:
-Halo? – odebrała.
-Coś się stało, że dzwoniłaś?
-Och Zoe! To ty! Mama miała wypadek, przyjedź szybko… Proszę - wychlipała.
-Zraz będę.
            -MIA! –zawołałam w głąb knajpy.
            -Tak?- chwilę później pijawiła się przy ‘’moim stoliku’’
            -Zastąpisz mnie? Mama jest w szpitalu. Muszę do niej jechać.
            -Dobra, ale ostatni raz. I bierzesz za mnie sobotę.
            -Stoi-ściągnęłam szybko okropny fartuszek i wcisnęłam go dziewczynie w ręce.-Jesteś                          wielka.
            Przekroczyłam drzwi szpitala. Zawsze uciekałam od takich miejsc jak najdalej. Podeszłam do babki w recepcji.
            -Gdzie znajdę Ane Blash?
            -Trzecie piętro. Pani siostra na panią czeka – spojrzała na mnie współczująco.
            Jak ja nie znoszę litości! Zawsze na ciebie tak patrzą. A im młodsza jesteś, tym silniejsze jest to spojrzenie. Weszłam do windy ze starszą panią o lasce. Przyznam, że trochę się boję. Olivia nic mi nie powiedziała o stanie mamy.
            Dotarłam w końcu na trzecie piętro. Gdy tylko wyszłam z windy ujrzałam Olivię skuloną na żółtym, plastikowym krzesełku, gdy tylko mnie ujrzała rzuciła mi się na szyję. Odepchnęłam ją lekko. Nie lubię, gdy ktoś przekracza pewien dystans. Tak. Boję się dotyku innych ludzi. Żałosne prawda?
            -Co z mamą?
            -Ona... ona… Nie żyje – wybuchła jeszcze większym płaczem.
            Odwróciłam się napięcie i uciekłam. Nie chciałam tego słuchać. Próbowałam sobie wmówić, że jest inaczej. Że mama żyje, że tylko znowu uciekła. My kobiety z rodu Blash już tak mamy. Zawsze uciekamy od problemów.
            Biegłam przed siebie póki nie zaczął padać deszcz. Byłam w nieznanej mi dzielnicy, lało, żadnego baru czy chociażby sklepu w zasięgu wzroku. Tylko jedne, uchylone drzwi. Trudno, muszę się gdzieś schronić. Weszłam do opuszczonego domu w poszukiwaniu czegoś na czym mogłabym usiąść. W życiu nie usiadłabym na pokrytej dziesięciocentymetrową warstwą kurzu podłodze. Przyrzekam, że widziałam szczura! Nagle przystanęłam w pół kroku. Nie jestem tu sama. Ktoś jest w pokoju obok. Dwaj mężczyźni. Może, jeśli się wycofam nie usłyszą? Nagle rozmowy ucichły. Byłam prawie przy drzwiach, gdy męski głos rzekł:
            -Wybierasz się gdzieś?
            Podniosłam wzrok i chwyciłam klamkę. Był szybszy. Dużo szybszy i silniejszy. Przygwoździł mnie do drzwi jedną ręką, że aż syknęłam z bólu.
             -Ładnie to tak podsłuchiwać? – Warknął drugi. Przyrzekam, że widziałam, jak błysnęły jego kły.

            -To jakieś nieporozumienie- użyłam całej siły i wyszarpnęłam się mojemu oprawcy. – Leje deszcz – wskazałam na białą bluzkę, spod której prześwitywał szary stanik i włosy lepiące się do twarzy. – Moja matka miała jakiś dziwny wypadek, moja siostra wpadła w histerię, a mi robi się słabo! – Wydarłam się na nich, a później zrobiło mi się ciemno przed oczami i chyba zemdlałam. 



Krótka informacja!

Na tym blogu w 2014 roku zaczęło tworzyć się coś, na co chyba nie miałam do końca pomysłu. A szkoda, bo zapowiadało się całkiem obiecująco. Napisałam kilkanaście rozdziałów, zawiesiłam, a ostatecznie nigdy do tego nie wróciłam. Czy żałuję? Nie wiem. Nie umiem na to odpowiedzieć. Nie czułam się związana z tą opowieścią. Miał to być kolejny faniction, jakich wiele. Co zresztą widać po grafice, która pomimo upływu czasu nadal mi się podoba.

Teraz dwa lata po tym postanowiłam wrócić. Pod tym samym tytułem, z zupełnie nową opowieścią. I nie, nie będzie to fanfiction. Chyba czas przelać gdzieś coś, co od pewnego czasu zaczyna mi się tworzyć i kształtować w mojej farbowanej główce, a raczej wracać do niej.

Pomysł na tę opowieść powstał dawno temu. I zawsze "siedział" gdzieś z tyłu głowy. Chyba jestem szalona zaczynając pisać dokładnie w tym momencie mojego życia. Wiecie, matura i te sprawy. Dlatego nie obiecuję, że rozdziały będą się pojawiały jakoś super często, ale będę się starała.

Nie liczę, że ktoś w ogóle zagląda jeszcze na tego bloga, ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni.

Pozdrawiam was gorąco O.A.Ł.